poniedziałek, 7 września 2015

Niedziela dla włosów i żołądka: recenzja oleju musztardowego KTC w doborowym towarzystwie placka ze śliwkami i jabłkami

Dzisiejszym, a w zasadzie wczorajszym, bohaterem jest olej musztardowy. Co do zbawiennego wpływu olejów na włosy nikt nie ma wątpliwości, ale przy tym konkretnym pojawia się jeden problem, który zaobserwowałam na innych blogach... 


Przez jednych kochany, przez innych opluwany w każdy możliwy sposób olej musztardowy. Pewnie w tym momencie zastanawiacie się skąd ewentualne negatywne komentarze pod jego adresem? Otóż podobno problem tkwi w firmie, która go produkuje. Ilu ludzi, tyle opinii, aczkolwiek dość często właśnie olej z brytyjskiej KTC wskazywany jest nie jako hit, ale kit, który podobno nie jest najwyższej jakości. Czy okazał się moim strzałem w 10 czy totalnym niewypałem?
Swój egzemplarz zakupiłam przy okazji w sklepie internetowym. (Wiecie jak to jest z tym "przy okazji". Miałam kupić 2 rzeczy, a do koszyka wpadło więcej.) W zasadzie trafiłam na niego przypadkiem, ale kiedy przeczytałam kilka słów na jego temat zamówiłam od razu trzy buteleczki coby nie żałować, kiedy się skończy. ;) Pojemność buteleczki to 250 ml. Nie jest ona najpiękniejsza. Gdybym miała się kierować wyglądem, przy jego zakupie, to na pewno nie znalazłby się w tym poście. 

Na temat oleju musztardowego możemy przeczytać, że:

jest bogatym źródłem witamin (PP, B1, H i F) i mikroelementów (fosfor, wapń, potas, żelazo). Jak każdy olejek również i ten ma wszechstronne zastosowanie.

Masaż z jego użyciem rozgrzewa ciało pobudzając krążenie. Odżywia suchą skórę. Olejek doskonale się wchłania nie pozostawiając tłustego filmu oraz nawilża skórę.

Przy pielęgnacji włosów pomaga je zregenerować oraz nawilżyć. Pobudzając krążenie krwi stymuluje porost włosów jednocześnie dostarczając wielu cennych składników odżywczych (olejek zawiera kwasy omega-3). Olejek zapobiega wypadaniu włosów, sprawia, że są mocne oraz nabierają witalności.


Jak widzicie jest on przeznaczony jedynie do użytku zewnętrznego.



Zazwyczaj, zgodnie z informacją na etykiecie, łączę go z innymi olejami, tym razem jednak chodziło mi o efekt uzyskany po nim.




Według instrukcji na stronie sklepu powinnam była najpierw umyć włosy i na osuszone ręcznikiem, nałożyć olejek, ale zrobiłam to zwyczajowo na suche. Olej powinno się nakładać do momentu pełnej absorpcji przez skórę głowy oraz nie przesadzając z ilością na włosy. Ja nim zazwyczaj pokrywam całe i nakładam termoczepek.

Faktycznie, zgodnie z zapewnieniem producenta, zmywa się go łatwo, co po nocy uczyniłam. Użyłam do tego białoruskiego czarnego mydła, a następnie dla pewności Laverę do włosów cienkich. Osuszyłam włosy ręcznikiem i nałożyłam na około 40 minut Kallosa Keratin. Po jego zmyciu psiknęłan na włosy ekspresową odżywkę Gliss Kur, o której w najbliższym czasie napiszę. Ostatecznie skalp potraktowałam Jantarem.

Włosy po całonocnym maratonie z olejem, późniejszym spotkaniem z czarnym mydłem i Kallosem stały się "miękkie jak kaczuszka" (pamiętacie tę reklamę Velvet?) i choć porównywanie ich do papieru toaletowego czy wspomnianego ptactwa jest może nie najtrafniejsze, ale po dotknięciu włosów jest to moje pierwsze skojarzenie, a przyznam się Wam, że już jako dziecko miałam baaardzo popuszczone wodze fantazji. Poza tym jest widoczny w świetle (niestety słonecznego od kilku dni nie ma) blask.

Zapomniałabym dodać, że zapach nie jest może najpiękniejszy, ale na moich włosach znika zaraz po myciu.

Końcówki są nadal do ścięcia, ale myślę, że uporam się z nimi w przyszłym tygodniu- cały czas dojrzewam do tego psychicznie. Gdyby nie były przerzedzone, to mocno zastanawiałabym się nad tym krokiem, gdyż nie są jednak aż tak zniszczone jak myślałam. Co prawda są one ostatkami moich wcześniejszych zabaw z 3 nakładanymi w krótkim odstępie czasu farbami w kolorach rudy/blond, ale jednak codzienna pielęgnacja doprowadziła do tego, że nie są rozdwojone, ani białe.

Włosy prezentują się tak:






Czas jednak nagli i pędzę chwalić się domowym wypiekiem. Jest to mianowicie placek ze śliwkami i jabłkami. Ostatnimi czasy przez intensywną pracę nad ciałem, gardzę czekoladami i innymi słodkościami (zmęczone mięśnie rzadziej sięgają po niedozwolone!), a taki drożdżowiec jest smaczną, sezonową alternatywą dla pustych kalorii.




Kruszonka dla odmiany nie jest zrobiona z wiórkami kokosowymi, ale kawałkami migdałów.




Tak prezentuje się na jednym z moich talerzyków, z pokaźnej kolekcji Przyjaciół ze Stumilowego Lasu. Gdyby stanął tu zaraz Tygrysek to zarzekam się, że po 15 minutach bylibyśmy już żoną i mężem (nie mężem i żoną, bo  na przekór wyznaję matriarchat).


Mam do Was pytanie w związku z tymi nieszczęsnymi końcówkami- czym je podcinacie, jeśli nie oddajecie swoich włosów w ręce fryzjera? ;)

Ogłoszenie parafialne- możecie również polajkować mój profil na fejsbóku, aby być na bieżąco z nowymi postami. ;) Z prawej strony, pod nagłówkiem Like it! znajduje się ikonka Facebooka. Wystarczy kliknąć, później polajkować i nowe posty będą wyświetlać się w Waszych aktualnościach ;)

Żegnam się tymczasem, czekając na wizytę u laryngologa. ;)

2 komentarze:

  1. Nie spisał się u mnie ten olej był za ciężki

    OdpowiedzUsuń
  2. używam innych olejków, ale ten ma moja mama i chwali go sobie bardzo :)
    Ciekawy blog, dodaje do obserwowanych :)

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli zostawisz komentarz, w którym znajdzie się łechcące moją próżność pochlebstwo ( ;D ) lub konstruktywna krytyka, z której można wynieść naukę. Liczę również na podzielenie się Waszymi doświadczeniami z opisywanymi kosmetykami. ;)

pozdrawiam, dziewczynka, która nie używa zapałek. ;)